"Na początku było światło".
Tą parafrazą sławnego cytatu z Ewangelii wg Św. Jana rozpoczyna swój błyskotliwy esej o "Golgocie" Roman Hinke. Chodzi o światło pionowo padające na grupę trzech krzyży na Golgocie na mistycznej rycinie Rembrandta. Zainspirowało ono Franka Martin do napisania jednego z największych, po Pasji Mateuszowej Bacha, muzycznych dzieł pasyjnych w historii. Utwór powstawał powoli w latach 1945-48, a Martin był jeszcze tak obolały i pełen szoku po minionej niedawno wojnie, że po zakończeniu dzieła wyraził życzenie, aby nie było ono prezentowane publicznie lecz przeznaczone do indywidualnej kontemplacji. I tak się w sumie stało: utwór wykonywano rzadko (czemu sprzyjały ogromne trudności wykonawcze spiętrzone przez kompozytora). W swoim dośc długim życiu dotąd słuchałem go 2 razy: raz na żywo w Warszawie pod batutą nieodżałowanego Bohdana Wodiczki, drugi raz w nienajlepszym wykonaniu na Brilliant Classics.
Dzieło składa się z 10 części o równej długości, opisujących chronologicznie Mękę Pańską, a w finale Zmartwychwstanie. Użyte teksty pochodzą z różnych źródeł: liturgii Wielkiego Tygodnia, Ewangelii, Medytacji i "Wyznań" św. Augustyna, psalmów... Warstwa dźwiękowa jest ściśle podporządkowana tekstowi, co przywołuje (nie bez intencji kompozytora) Pasję Mateuszową Bacha. Odwołań do wielkich dzieł Bacha, Handla i Haydna jest tu więcej, ale są one raczej estetycznej lub literackiej natury, bez dosłowności.
Utwór jest trudny, masywny i bardzo przejmujący. Daniel Reuss znany ze swojej wszechstronności i równomiernego rozłożenia sympatii między muzykę dawną a współczesną spisuje się tu znakomicie, dając przejrzystą wykładnię intencji kompozytora. Zaawansowany słuchacz da się łatwo zahipnotyzować tą mistyczną medytacją, i doceni, że tak trudne dzieło można podać w klarownej formie. Soliśći, oba chóry i Estonian National Symphony Orchestra spisują się doskonale i nic nie staje na przeszkodzie Reussowi w zaprezentowaniu swojej wersji dzieła. Swojej - to znaczy jakiej? Muzycznie - oprócz wymienionych wyżej inspiracji, słyszy się tu ducha Debussy\'ego... ale też Cesara Francka i Hectora Berlioza. Estetycznie - jest to mistycyzm z "najwyższej półki"; do tego niebywale przejmujący, przed czym ostrzegam co wrażliwsze osoby.
Jestem pełen uznania dla Harmonia Mundi za tak "offowy" projekt na Wielki Tydzień, i za wspaniały poziom artystyczny i techniczny nagrania. The Independent już zdążył wydać typowo anglelską, krótka lecz nudna recenzję.
Proszę tego nie czytać i zdać się na własna intuicję.
Nagranie najwyższej klasy dla zaawansowanych melomanów.